środa, 4 listopada 2015

Rozdział 10

"Nigdy nie wierz w nocne rozmowy. Stracą cały sens, gdy tylko wzejdzie słońce."

Scarlett
Dwa dni później, kiedy szpital pogrążył się już w głębokim śnie, postanowiłam działać. Wibracje wcześniej ustawionego budzika w telefonie oznajmiły mi, że jest już druga w nocy. Zabrałam moje rzeczy, które przygotowałam kilka godzin temu, i na palcach, tak aby nikt mnie nie słyszał, wymsknęłam się z sali. Zimna podłoga ziębiła moje gołe stopy, ale nie chciałam na razie wkładać butów, zrobię to dopiero kiedy znajdę się już na zewnątrz. Na początku wszystko szło zgodnie z planem, minęłam pozamykane pokoje pacjentów, toalety, szpitalny sklepik... i już miałam wsiąść do windy, kiedy usłyszałam czyjeś śmiechy. Odwróciłam głowę w lewo i zamarłam. Dyżurka pielęgniarek. Pognałam pędęm przed siebie, jednak przeciwności losu sprawiły, że ucieczka nie powiodła się zgodnie z moim planem. Nie zauważyłam świeżo umytej podłogi i wyłożyłam się na niej jak długa, powodując przy tym głośny huk. Cichy jęk wydobył się z moich ust, kiedy upadłam na zranioną nogę. Pielęgniarki nie mogły mnie nie usłyszeć, zrobiłam zbyt wiele hałasu, a korytarze były ciche i puste. Prędko wyleciały ze swojej dyżurki i podbiegły do mnie.
- Co ty tu robisz, dziewczyno? - spytała jedna, pomagając mi wstać. Zacisnęłam mocno szczęki i obrzuciłam ją wściekłym spojrzeniem. 
- Idę sikać - mruknęłam, a druga podniosła mój plecak i pokazała mi go.
- Ze wszystkimi swoimi rzeczami? - uniosła wysoko swoją brew, a ja wzruszyłam ramionami. - Uciekasz ze szpitala o drugiej w nocy, czy ty upadłaś na głowę? - zabrzmiała nieprzyjemnym tonem.
- Nie podnoś na mnie głosu - ostrzegłam ją, czując jak rodzi się we mnie furia. Nienawidziłam szpitali, nienawidziłam tego okropnego jedzenia, i wszystkiego co z nim związane... ale najbardziej na świecie nienawidziłam pielęgniarek. Wszystkie były opryskliwe, niemiłe i uważały się za lepsze od innych. 
- Uważaj do kogo mówisz, nie jestem twoją koleżanką! - złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła korytarzem, jednak ja zaparłam się i próbowałam wyrwać.
- Puszczaj mnie, nie wrócę tam! - zawołałam, budząc przy tym pacjentów, którzy zaniepokojeni głośną rozmową wyszli na korytarz. Druga pielęgniarka podbiegła do nich i zaczęła zaganiać z powrotem do swoich sal. 
- A właśnie, że wrócisz! Przecież masz otwartą ranę w nodze, nie rozumiesz, że wdało się tam zakażenie? - burknęła, ale ja wyrwałam się jej, uderzając ją przy tym o ścianę i pognałam prosto przed siebie. Nie wiem gdzie biegłam, wiedziałam tylko, że muszę uciekać jak najszybciej potrafię. Odwróciłam się tylko na jeden moment, aby zobaczyć, że kobieta podnosi się z podłogi i nie próbuje mnie łapać, tylko wyciąga z kieszeni telefon. 
Znalazłam się w drugiej części szpitala, gdzie odnalazłam schody i zaczęłam zbiegać po nich, trochę mozolniej niż wcześniej. Mocny ból w udzie dawał mi się we znaki, musiałam przygryzać wargę aby nie jęknąć. 
- Jest! - szepnęłam sama do siebie, widząc wyjście. Na ostatnim kawałku dałam z siebie wszystko i biegłam z całych sił, już czułam ten powiew wolności na swojej skórze... kiedy nieoczekiwanie ktoś stanął mi na drodze. Ochroniarz. No oczywiście, to po niego dzwoniła ta głupia suka.
Zwolniłam tempo, nie było sensu już uciekać, bo i tak wszystko było skierowane ku porażce. Ale nie poddam się tak łatwo, jeśli nie zwieję stąd dzisiaj, to jutro...
Gdy zostałam z powrotem odeskortowana do swojej sali, nie pozwolono mi się tak po prostu położyć. Zaświecili światło i kazali mi czekać, tylko nie wiedziałam na co. Najpierw przyszedł lekarz, który skarcił mnie za moje zachowanie, jakby mnie to w ogóle obchodziło. Następnie doglądnął mojej nogi, mówiąc, że przez mój wybryk będę musiała poleżeć jeszcze dwa dni dłużej, bo rozszarpałam ranę. Chciało mi się rzygać i płakać, ale nie dałam tego po sobie poznać,więc jedynie zacisnęłam pięści i brałam głębokie oddechy, aby się na niego nie rzucić. 
- Mogę iść spać? - zawołałam na korytarz, skąd dochodziły głosy. Ktoś odpowiedział, że nie, więc burknęłam pod nosem kilka przekleństw i czekałam, sama nie wiedząc na co.
Dziesięć minut później do mojej sali wpadł rozespany Harry. Widać było, że zbudzono go ze snu, jego włosy sterczały we wszystkich kierunkach, a jego duże, zielone oczy były teraz mniejsze i zwężone od intensywności szpitalnych świateł.
- Co ty tu robisz? - zdziwiłam się, ale on nie zdążył odpowiedzieć. Tuż za jego plecami pojawiła się ta niemiła pielęgniarka. 
- Pańska narzeczona właśnie próbowała uciec ze szpitala, kompletnie lekceważąc to, że jej rana nie jest jeszcze do końca zagojona. - odezwała się, a Harry zmrużył brwi. Uderzyłam się dłonią w czoło, przypominając sobie, że przecież udajemy "zaręczonych".
- Ja... ach tak. - zdezorientowany nie wiedział co powiedzieć. - Dziękuję, że mnie poinformowaliście.
- To nie wszystko. Pańska narzeczona wykazała się niegodziwą agresją wobec pracowników tego szpitala...
- Chyba sobie jaja robicie! - wyburzyłam, przerywając jej, po czym wstałam z łóżka. 
- Zaatakowała mnie, pchnęła na ścianę przez co upadłam na ziemię... - znowu nie dałam jej dokończyć, tylko podeszłam do niej. Chciałam wykrzyczeć jej w twarz największe obelgi jakie przychodziły mi na myśl, ale Harry złapał mnie w pasie. -...wiąże się to oczywiście z tym, że muszę zgłosić to na policję, gdyż w danych pacjentki nie ma wzmianek o żadnych przejawach napadów czy też chorób psychicznych... - mówiła tym swoich skrzeczącym głosikiem, a ja miałam ochotę ją udusić.
- Czy ty siebie słyszysz?! - wrzasnęłam i już bym się na nią rzuciła, gdyby nie silne ręce Harry'ego oplatające moją talię  - Nie możecie zadzwonić na policję! - zawołałam do jej pleców, bo odwróciła się na pięcie, aby skonsultować coś ze swoimi współpracownikami. Chwyciłam Harry'ego za dłonie i spojrzałam mu prosto w oczy. - Oni nie mogą wezwać policji, Harry, nie mogą... - jęknęłam płaczliwym głosem.
- Cii... - uspokoił mnie i odgarnął kosmyk włosów za moje ucho. 
- Ja... miałam już konflikty z prawem, jeśli teraz policja dowie się o tym... - złapałam się za głowę i poczułam jak łzy cisną się do moich oczu. Gdyby tylko Leila zobaczyła teraz objawy mojej słabości... Ale nie mogę powstrzymać łez, nie kiedy pomyślę sobie do czego doprowadziłam. - Nie chcę tam wracać, Harry, nie chcę... - złapałam go za koszulkę i schowałam w niej swoją twarz. Jego dłonie powędrowały na moje plecy, swoimi długimi palcami kreślił nieznane mi wzory na moich plecach. Wizja powrotu do więzienia chociażby na krótką chwilę tak bardzo mnie przerażała, że nie potrafiłam wyrazić tego słowami. 
- Spokojnie, nie pozwolę Cię nigdzie zabrać, rozumiesz? - uniósł mój podbródek i spojrzał mi prosto w oczy. Wpatrzyłam się w kojącą zieleń jego tęczówek i powoli kiwnęłam głową. Ufałam mu, ufałam jego słowom. - Poczekaj tu. - szepnął i wyszedł na korytarz, pozostawiając mnie samą na środku sali.
Zaczęłam się niecierpliwić, kiedy nie pojawiał się już dłuższą chwilę. Z nerwów obgryzałam wargi do tego stopnia, że poczułam słony smak mojej krwi. Gdy wreszcie wszedł do sali, wstałam z łóżka i spojrzałam na niego wyczekująco. 
- Jakoś się dogadaliśmy. - powiedział cicho i zauważyłam jak chowie do kieszeni portfel. Odetchnęłam z ulgą i przymknęłam powieki. Moja głowa do tej pory zdążyła wyczarować najgorsze scenariusze, widziałam siebie wracającą do więzienia, do tej brudnej celi, okropnych ludzi, okropnego jedzenia, okropnego wszystkiego...
Wzdrygnęłam się, kiedy Harry podszedł do mnie. Nie otworzyłam oczu, po zapachu jego wody kolońskiej zmieszanej z gumami do żucia, poczułam, że stoi tuż przede mną. Położył delikatnie swoją dłoń na moim policzku i pogłaskał go powoli. Oddałam się tej krótkiej przyjemności, jednak wiedziałam, że to niczego nie zmienia. Nadal nie rozumiem co w niego ostatnio wstąpiło, dlaczego mnie pocałował, a potem nie pojawiał się tu przez najbliższe dwa dni, ale jedno było pewne. To, że Harry uratował mój tyłek i zobaczył moją słabą, rozklejającą się stronę... niczego nie zmienia.


Leila
   Noc z Zaynem mogłam zaliczyć do jednej z najlepszych w moim dotychczasowym życiu. Było dziko, namiętnie, z nutką czułości. Uwielbiałam taką mieszankę i byłam pewna, że jeszcze nie raz będę wić się na łóżku Mulata. Na samą myśl o tym uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie zamierzałam ukrywać, że chłopak mnie kręcił i
z pewnością wiele dziewczyn zazdrościłoby mi, gdyby tylko dowiedziały się, iż zapolowałam na boga seksu. Jednakże nie zamierzałam ranić tym samej Scarlett, którą kochałam najbardziej na świecie. Dlatego postanowiłam zachować to dla siebie. Zresztą wcale go nie lubiłam, podobał mi się, lecz charakter miał paskudny. Denerwował mnie, aczkolwiek figlowanie z nim było od dzisiaj moim ulubionym zajęciem. Różnił się od Louisa, bo niebieskooki miał świetny charakter, był dowcipny, sympatyczny, ale za to nigdy nie potrafiłabym zobaczyć w nim nikogo innego niż przyjaciela. Tak, użyłam tego słowa. Naszą znajomość mogłam uznać za przyjaźń, bo ufałam mu, a to rzadko się zdarzało. Nie znaliśmy się długo, ale wydawało mi się, że nawet jeśli nie będę już mieszkać w jego domu, to utrzymamy kontakt. Szatyn i brunet działali na zasadzie kontrastu. Przynajmniej tak określiłaby ich moja nauczycielka od angielskiego w liceum, a ja chciałam powtarzać jej słowa, bo była cholernie mądrą kobietą. Kiedy zakończyłam wewnętrzny monolog, stanęłam przed drzwiami mieszkania chłopaków. Wiedziałam, że ktoś był w domu i wcale nie dlatego, iż wszędzie były pozapalane światła, a głośna muzyka dudniła na całą dzielnicę. Równie dobrze mogli zapomnieć je zgasić, a wieżę zostawić ot tak sobie. Moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że coś się działo i to niedobrego.
   Nie pomyliłam się. Nim zdążyłam wejść do środka, wpadł na mnie zmartwiony Styles, który w biegu ubierał drugiego buta. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, ale ten widząc mnie, nawet nie odezwał się słowem. Gdyby nie to, że zatrzymałam go zanim wystartował do samochodu, na pewno uciekłby mi bez żadnego wyjaśnienia. Złapał oddech, po czym z szybkością światła opowiedział mi wszystko, co działo się przez ten czas, kiedy przeżywałam chwilę uniesienia.
   – Dzwonili ze szpitala. Scarlett sprawia kłopoty. Nie przejmuj się, zaraz to załatwię. W razie czego zadzwonię – wyjaśnił odsuwając się z każdym słowem o jeden krok. Przytaknęłam głową, a on zaczął się oddalać żwawym tempem. Odwrócił się jednak i krzyknął z dalekiej odległości. – Zrobiliśmy imprezę. Nie przeraź się!
   Zignorowałam go. Przecież nie mogło być aż tak źle. Każdemu zdarza się urządzać balangi i byłam na wielu takich domówkach. Byłam przygotowana na każdą ewentualność, bo byłam pewna, że widziałam już wszystko. Otworzyłam drzwi, rozmyślając o Scar, która jak zwykle musiała wpaść w jakieś kłopoty. Miałam nadzieję, że nie było to nic poważnego. Przekroczyłam próg mieszkania i to, co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie widziałam takiej rozróby. Może dlatego, że sama nie organizowałam imprez, a z pewnością nie zostawałam na sprzątaniu po nich. Przychodziłam się bawić, a nie czyścić dywan od wymiocin moich znajomych, znajomych moich znajomych czy nawet własnych.
   – Wow – wydusiłam z siebie, gdy zobaczyłam narysowane męskie przerodzenie na ścianie
w przedpokoju. Obok niego dumnie spoczywała młoda blondynka, która przyodziana była jedynie w samą bieliznę i rękawicę baseballową. Ruszyłam niepewnie w głąb mieszkania, starając się nie wdepnąć w kupki rzygowin, które prowadziły prosto do łazienki. Smród alkoholu, papierosów oraz marihuany unosił się w powietrzu. Zaczęłam się dziwić, jak Harry mógł być taki trzeźwy i kontaktować z rzeczywistością. Nie wyglądał na wstawionego. Wszędzie walały się butelki wódki, puszki piwa i na dodatek całe opróżnione. Na środku salonu w rytm muzyki tańczył nieznany mi chłopak, który wyglądał gorzej niż Arab na ruskim bazarze. Urządzał dzikie pląsy, udając co najmniej taneczną gwiazdę porno. Dostrzegłam także jakąś parę obściskującą się w kącie. Zaśmiałam się, ponieważ stwierdziłam, że ludzie nie mieli za grosz kultury. Hej, laska, nie każdy chciałby oglądać, jak wkładasz język do gardła kolesiowi, który wyglądał zupełnie jak... – Louis? – szepnęłam bezdźwięcznie.
   Poczułam ukłucie w serce. Nie byłam zazdrosna, nie interesowało mnie to, co robił. Jednak czułam pewien zawód i nie miałam pojęcia dlaczego. Bolało mnie to bardziej niż widok Scarlett i Zayna razem. Przecież to był mój przyjaciel, więc za Chiny nie rozumiałam czemu moja dłoń coraz bardziej przesuwała się w kierunku pistoletu. Wystarczy jeden strzał i będzie po niej. Podsuwała mi pomysły moja szalona podświadomość. Nie zamierzałam jej słuchać. Miałam już inny plan.
   – Koniec imprezy! – krzyknęłam, wyłączając muzykę i zwracając przy tym na siebie uwagę. Kilkanaście par oczu skierowało się w moją stronę. Nawet te niebieskie, na które nie miałam ochoty patrzeć. – No dalej, wychodzimy, raz dwa. Gęsiego, proszę, gęsiego – wydawałam polecenia, a goście chłopaków słuchali się mnie bez jakichkolwiek sprzeciwów. Może miałam dar przekonywania, a może broń w mojej ręce podpowiadała im, że lepiej się stąd wynosić. – Ją też weźcie. Tak, dokładnie ją – powiedziałam, wskazując blondynkę, którą zobaczyłam od razu po wejściu do mieszkania. – Miło było, dziękuję za przybycie. Wasze wymiociny na zawsze pozostaną w mojej pamięci – skończyłam mówić, gdy wszyscy wyszli.
   – Czy ciebie do końca popierdoliło? – Usłyszałam wkurzony głos Tomlinsona, który wpatrywał się we mnie gniewnym wzrokiem. Chciało mi się śmiać, ponieważ nie przeraziłby nawet czterolatka, jednak udawałam, że jego spojrzenie działało na mnie, wprawiając mnie w przerażenie. – Dlaczego popsułaś mi imprezę? Wszyscy świetnie się bawili, a ty jesteś nikim, żeby decydować o tym, kiedy goście mają opuścić moje, podkreślam moje mieszkanie. Nie widziałaś, że Jenna...
   – Ah, czyli ma na imię Jenna! – wykrzyknęłam, kierując się w stronę kuchni. Byłam cholernie głodna. Lou podążył za mną, a jakie ciężkie kroki mogłam dosłyszeć nawet z kilometra. Chodził jak słoń. – Powinieneś mi dziękować, wyglądała jak transwestyta. Czy to te sztuczne cycki cię przyciągnęły?
   – Przynajmniej nie ma psychopatycznych zapędów i nie wymachuje bronią na prawo na lewo – odrzekł poważnie, sprawiając, że okropnie mnie zdenerwował. Nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą w taki sposób. Czyżby zaraz miała rozpętać się wojna? – Cześć, jestem Leila Adler, mam pistolet, mogę ci zrobić krzywdę, ale spokojnie robię tak tylko, żeby wszyscy się mnie bali, bo jestem pozbawioną uczuć suką – udawał, że mnie przedrzeźnia, a jego słowa wbijały mi sztylet w serce.
   – Hej, jestem Louis Tomlinson. Robię imprezę życia, całując się z nieznaną laską, chcąc ją zaliczyć. Ale spokojnie, jutro wszystko zapomnę i co mnie obchodzi to, że robiliśmy to bez zabezpieczenia – spróbowałam poudawać jego, jednak on nadal nie wierzył w moje dobre intencje. Zresztą, nie obchodziło mnie to już. Powiedział o wiele za dużo. Gdyby nie był to on tylko Styles, z pewnością wylądowałby zakrwawiony na podłodze. – Albo nie, jestem Leila i wychodzę, dupku.
   – Krzyżyk na drogę, wariatko! – krzyknął na koniec, a ja trzasnęłam drzwiami. I nie, wariatka nie oznaczała szalonej, zabawnej dziewczyny, tylko psychopatkę...

***
   Telefon od Malika był najlepszą rzeczą jaka mogła mnie teraz spotkać. Zdobył dla mnie przydatne informacje i poznałam imię, nazwisko oraz adres zamieszkania kolejnego z "widzów" mojej katastrofy. Ciemnooki był świetnym informatorem. Uwielbiałam z nim współpracować. Z czystą przyjemnością zabiję osobę, którą mi wskazał, ponieważ musiałam wyładować na kimś swoją agresję. Kłótnia z Tommo bardzo mocno mną wstrząsnęła. Nie spodziewałam się, że może obrazić mnie takimi epitetami. Przecież to on niedawno wmawiał mi, że nie byłam maszyną bez uczuć. Jednak chyba sam zmienił zdanie, chociaż ostatnimi czasy byłam niezwykle grzeczna. Nie licząc rozwalenia mu imprezy, ale to nie miało znaczenia. Czy naprawdę taka byłam? Wiedziałam, że tak, lecz kiedyś chciałam taka być. Dlaczego zaczęło mi to przeszkadzać? Bo jemu się to nie podobało...
   Znalazłam się przy budynku, w którym mieszkała moja ofiara. Otworzyłam drzwi od klatki i weszłam do środka. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę schodów, a kiedy znalazłam się na ostatnim stopniu, udałam się wgłąb korytarza.
Dokładnie zlustrowałam mahoniowe drzwi, po czym delikatnie je otworzyłam. Przekroczyłam próg mieszkania i na palcach skierowałam się do pomieszczania, z którego dobiegały dźwięki telewizora. Wychyliłam się zza ściany i ujrzałam mężczyznę, oglądającego zawzięcie mecz. Na stoliku stało piwo, a obok niego napoczęta paczka chipsów. Niespodziewanie wyskoczyłam w jego stronę i niewiele się zastanawiając strzeliłam do niego z dwóch pistoletów. Niestety, stres po kłótni z Louisem i myśl o nim wywołała u mnie nieoczekiwane objawy. Spudłowałam, a blondyn zdążył uniknąć strzału. Spojrzał na mnie, po czym z prędkością światła wyskoczył przez okno na schody pożarowe. Ruszyłam za nim, próbując go zestrzelić. Wiedziałam, że niemożliwe było zrobienie tych dwóch rzeczy naraz, więc postanowiłam tylko biegnąć. Gdy znalazłam się już na ziemi, zauważyłam, że nigdzie go nie było. Nagle poczułam lufę przy mojej głowie, a wielka gula pojawiła się w moim gardle. Czy to był mój koniec?
   – Mylisz, że nie wiem kim jesteś? Zabiłaś ostatnio sporo moich znajomych. Jednak ze mną nie masz szans, maleńka – powiedział, kładąc swoje obrzydliwe łapsko na moją talię. – Może powtórzymy to, co wydarzyło się parę lat temu, hm? Jestem w tym zdecydowanie lepszy niż osioł, którego z łatwością zabiłaś – wyszeptał, a ja poczułam jego oddech na szyi. Byłam bezradna. Jeden ruch i mogłam zginąć.
   Niespodziewanie usłyszałam strzał. Mężczyzna, który mi groził, padł jak kłoda koło moich nóg. Szkarłatna ciecz zaczęła wypływać z jego głowy, a ja zszokowana patrzyłam na jego ciało. Co? Gdzie? Jak? Kto? W mojej głowie pojawiło się multum pytań, jednak na żadne nie znałam odpowiedzi. Zaczęłam się rozglądać i wtedy dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Zbliżał się, więc uniosłam pistolety do góry. Gdy tylko zobaczyłam kto mnie uratował, mimowolnie wypadły z moich dłoni.
   – Może jesteś największą psychopatką świata, ale nie mogłem pozwolić cię skrzywdzić – odezwał się, patrząc na mnie obojętnym wzorkiem. Stałam jak wmurowana. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. On kogoś zabił? Człowiek, który tego nie popierał zrobił coś takiego? Tym bardziej dla mnie. To chore, ale byłam mu cholernie wdzięczna. – Chodź, wracamy do domu. Za uratowanie życia sprzątasz mieszkanie – oznajmił już z lekkim uśmiechem, a mnie zastanawiało tylko jedno. Skąd Louis miał pistolet?

Od autorek: Cóż, ocenę pozostawiamy wam... :)

6 komentarzy

  1. Świetny rozdział :) juz się nie mogę doczekać następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak następnym razem będziesz zostawiać spam, bądź łaskawa poświęcić 5 sekund na zorientowanie się, gdzie NALEŻY go umieszczać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek spamowała. Ewentualnie Inflamara, lecz wątpię :)

      Usuń
  3. Genialny *-*
    Hahahahah, czekam na następny, chcę zobaczyć co dalej z Tommo i Leilą :v
    C.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero co trafiłam na to opowiadanie, a już skradło moje serce! <3
    Piszecie wspaniale, cały czas chce się więcej.
    Nie mogę doczekać się następnego rozdziału i życzę duuużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Łał, super opowiadanie!

    http://mademoiselleozner.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Szablon by Devon